poniedziałek, 2 października 2017

Do I have black dog?

siedze dalej w pokoju.
cały dzień.
myślałam że już tu nie wrócę dziś. pewnie jak zwykle za pare miesięcy.
a jednak
nie wytrzymuje.
siedzę i płaczę.

czuje się tak cholernie beznadziejna.
ludzie w moim wieku studiują, pracują, spełniają się, mają partnerów, nawet dzieci.
A ja?
nawet pasji nie mam.
nie mam czegoś co robię non-stop i z radością.
czuję się jakbym była niepełnosprawna w aspekcie życia zwłaszcza tym dorosłym.
nie jestem samodzielna finansowo.
nie wiem co chcialabym robic.
nie mam motywacji.
nie widzę tego cholernego celu do którego chciałabym dążyć choć ja go tak bardzo pragnę mieć i zazdroszczę wszystkim którzy go mają.
nie ma dla mnie miejsca ani przyszłości.
jestem jak niewidoma a przez to czuje się zagubiona.
nie potrafie nic zrobić z tym.
jak dziecko które widzi huśtawkę i widzi jak cudownie się inni na niej bawią, cieszę się ich szczęściem ale sama nie potrafie się bujać a próbując spadam z siedzenia za kazdym razem.

jestem beznadziejną córką, wnuczką, współpracownikiem w organizacji.
wszystkich zawodze.
nawet siebie.
to uczucie rozdziera mi serce.
nienawidze zawodzić ludzi.
i nienawidze zawodzić siebie.
czuję że zawalam ale tak jak moja nieporadność tak ciągłe przepraszanie doprowadzić może doprowadzać do szału i umniejszenia wartości w oczach ludzi mojemu słowu.

myśle że dużo w życiu przeżyłam.
dużo głęboko emocjonalnie łamiących zdarzeń miało miejsce w moim życiu.
od dłuższego czasu na co dzień jestem smutna i wszystko widze w zlych scenariuszach a z drugiej strony jak dziecko wszystkimi małymi sukcesami, pozytywami się ciesze i marze.
to tak dziwne uczucie.
nie chcialabym odbierac sobie zycia, a w tym samym momencie nie czuję żebym żyła.
boję się życia.
i to niesamowicie utrudnia mi robienie czegokolwiek.
jestem tak beznadziejnym przypadkiem że problemem jest nawet wybór z czym zrobić kanapkę.
o ile wgl mam siłę wstać i ją zrobić.

myślałam że może ten zły czas przeszedł, zaskakująco szybko-bardzo dobrze dobrane słowo. MYŚLAŁAM.

a to co jest apogeum mojego osobistego dramatu to to ze w tym wszystkim czuje sie tak kvrewsko bezsilna

chciałabym dojść do kontroli nad czarnym psem
a o co chodzi z czarnym psem?


life is surprising

siedzę właśnie z kubkiem herbaty i próbuje pojąć co się dzieję wokół mnie.
głowa pęka.
a wokół taka irytująca cisza, którą próbuje zagłuszyć radiem.

zaczęłam wizyty u psychoterapeuty. hura!
w końcu przyznaje się do tego że nie radze sobie i jestem na skraju.
pierwszy psychoterapeuta? totalna porażka. chyba nawet mi gorzej po nim niż było wcześniej
drugi i obecny? świetny człowiek. wierze że mi pomoże wyjść na prostą.
ale (no właśnie! ale. bo przecież jakby to było gdyby było kolorowo i miło przez choć chwile dłużej)
znów coś pękło. coś na co nie mam wpływu.

najukochańsi ludzie na świecie, moi pradziadkowie są zmuszeni opuścić mieszkanie w którym żyli przez jakieś 60 lat bo nie będzie ich stać na czynsz po remoncie kamienicy.
Niewyobrażalne ani dla nich, ani dla żadnego następnego pokolenia, które łącznie ze mną spędziło tam mnóstwo pięknych chwil, głównie tych rodzinnych.
jakby tego było mało właściciel kamienicy manipuluje nimi jak chce.
to że muszą się wyprowadzić to wiadome już jakiś czas, mimo że tak bardzo boli Nas wszystkich ta świadomość.
teraz głupią gadką szmatką sprawił że podpisali się pod umową że muszą się wyprowadzić niemalże miesiąc wcześniej.
Jak można tak traktować starszych ludzi?

Może myślisz-co za problem zmiana mieszkania?
No cóż mogę Ci powiedzieć?
Spędź większość swojego życia w jednym mieszkaniu.
Tam ucz się żyć, poruszać na pamięć, dojdź do nawyków, miej wspomnienie z każdym kątem, na który spojrzysz, przeżyj wszystkie dobre i złe chwile, niejako wychowuj tam 3 pokolenia. a potem?
Potem po prostu odejdź do innego miejsca, bo biznes to biznes, a starzy ludzie?
Starzy ludzie nikogo nie obchodzą-przecież i tak zaraz umrą, prawda?

I ten pęd organizowania nowego miejsca dla nich. To tylko dokłada emocji i szarga nerwy wszystkim, którzy mają z tym wszystkim coś wspólnego. Nie trudno o kłótnie i dogryzanie sobie. A przecież to czas tak samo trudny dla Nas wszystkich.

Dodatkowo zawalam mnóstwo rzeczy wokół mnie.

Summa summarum to co się dzieję wokół mnie dobija.
Źle funkcjonuje.
Właściwie jestem, a nie żyje. Co doprowadza mnie do szewskiej pasji.
A to co jeszcze wszystkiemu dokłada to to, że nawet tłumaczenie komukolwiek jest bezsensu, bo nikt tego nie rozumie.
Sama myślałam może to po prostu leń, wyj.banie, przecież jak na czymś Ci zależy to dajesz z siebie milion procent.
Cóż.. to bardziej skomplikowane, niż komukolwiek się wydaje.
A mam wrażenie, że jedyna osoba, która realnie to widzi, rozumie to moja psychoterapeutka.
A ja nadal nikomu nie potrafię umożliwić zrozumienia o co chodzi z moim zachowaniem, bo sama do końca nie rozumiem co się ze mną dzieję.
To straszne.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

nothing changed

nic się nie zmieniło.
wszyscy wkoło myślą że jest dobrze.
ale tak na prawdę nie jest.
pierwszy raz w życiu mniej lub bardziej udolnie noszę maskę.
dalej jestem szczera co do ludzi.
po prostu nie pokazuje im prawdy o mnie.
bo i po co im to?
po co im widok małej lokatej głowy zalanej łzami, czy z depresyjną miną?
po co im widok tępego wpatrywania się w ekran, czy ściane?
po co im fala niewyjaśnionego smutku?
po co im stu procentowo prawdziwa ja?

siedzę właśnie w biurze.
bo nie chce mieć czasu na myślenie.
cholera nie chce.
chce tylko pracować, jak robot bez uczuć, bez myśli, bez zbędnego zamartwiania się własnymi problemami.
ale teraz nawet pracować nie potrafię.
rozglądam się, jak głupia na boki, trzymam kubek herbaty i jestem totalnie nieproduktywna, nieefektowna, niemożliwie bezużyteczna.

nigdy nie przestanę mówić-im większy uśmiech na twarzy, tym większa historia za nim stoi.

jest 20.06.2016 a ja nadal tkwie w bezsensie i bezużyteczności.
jak długo jeszcze?
ja na prawdę już nie chcę...
czemu nie mam na to wpływu?

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Emptiness

Znowu...
Znowu coś zabiło mnie wewnątrz.
Znowu mogę godzinami patrzeć w sufit. 
Znowu mogę, tylko spać całymi dniami.
Znowu mogę nie ruszać się z domu.
Znowu czuje tą cholerną pustkę emocjonalną.
Jakby w moim życiu nie było niczego.
Nie było nawet mnie. 

To takie paradoksalne dawać ludziom wskazówki i motywację sama nie posiadając w sobie choćby tej jednej małej iskierki, która by mnie napędziła.

Nie budzi mnie budzik.
Nawet jeśli jakimś cudem uda mu sie to zrobić, nadal nie potrafię ruszyć się z łóżka. Czuję jakby moje ciało było przygniecione czymś ciężkim. Tony niewidzialnej siły wręcz wgniatają mnie w łóżko. Jak już się zwloke to nic mi sie nie chce. Jeść, pić, sprzątać, pracować, spełniać swoje pasje. Po prostu nic. Strasznie przykre i ogólnie przerażające. 

I mam jakąś nieodpartą potrzebę przytulenia się do kogoś kto jest mi bliski. Wręcz przerażająco często podchodzę do mamy prosząc ją, żeby mnie przytuliła. 

Dziś miałam totalny kryzys. Spałam 12 godzin. Chodzę od tej pory w pidżamie. Nie pomalowałam się. Nie wyszłam nigdzie. Patrzyłam tempo w ekran komputera próbując po pracować albo pouczyć się na kolokwium z finansów. Nic. Pustka. Rozmawiałam z ludźmi. Niby rozumiałam wszystko, angażowałam się w dyskusję, podśmiewywałam, a mimo to czułam się jak zombie. Nic się nie nauczyłam. Nie wypracowałam tego co planowałam. 


[16/06/06] CO SIĘ DO CHOLERY ZE MNĄ DZIEJE? 

sobota, 27 lutego 2016

ex

nigdy nie rozumiałam jak można całkowicie porzucić kontakt z osobami, które były nam jednymi z najbliższych, tylko przez to że nie wypalił jeden aspekt tej relacji.
nigdy nie rozumiałam, jak można nie kumplować się z swoim ex.
z osobą która zna Cię lepiej, niż inni.
I tu wyjdzie trochę hipokryzji. bo utrzymuję w miarę regularny kontakt tylko z moim pierwszym chłopakiem a zarazem jak logika nakazuję pierwszym ex.
Tak. Rozmawiam z moim ex.
Tak. Uważam, że to zdrowe relacje.
Tak. Uważam, że mamy najlepsze relacje.
Tak. Oboje uważamy, że mamy najlepsze relacje. Lepsze, niż 99% ex
Tak. Uważam, że jestem szczęściarą, że oboje tak siebie szanujemy i lubimy.

Naprawdę rzadko pisze tu coś pozytywnego. Tak rzadko znajduję na to czas.
Jak zawsze 27 dnia każdego miesiąca zadzwoniło przypomnienie "kocham Cię, noo".
Wspomnienie pierwszej osoby, z którą stworzyłam coś więcej, niż przyjaźń.
Wspomnienie pierwszego tak poważnego wyznania wobec mnie.
Wspomnienie przełamania pewnej bariery w naszej relacji.
Zawsze niesamowicie się ciesze na ten dzień, kiedy zadzwoni alarm.
Zawsze, bo ten alarm przypomina mi o naprawdę ważnym człowieku.
Pomimo wszystkiego co złego i dobrego się działo dalej mamy kontakt.
To nie byle jaki kontakt.
Ten kontakt jest nie do opisania.
Możemy nie gadać jakiś dłuższy czas i nagle skype, krótka wymiana zdań na messangerze.
Mimo tego czasu który powinien nas zjadać, wygaszać to co między nami najlepsze,
Mimo tego wszystkiego nasze zaufanie, nasza chęć pomocy sobie nawzajem, nasze dziwne humory i cała reszta jakoś funkcjonują.
Funkcjonują wspaniale.
Wspaniale jest mieć takiego ex który potrafi być przyjacielem.
Przyjacielem który potrafi porzucić swoje sprawy by Ci pomóc chociaż odrobinkę się uśmiechnąć.
Przyjacielem który potrafi doradzić.
Przyjacielem który opowiada Ci o swoich sprawach, wątpliwościach.
Przyjacielem który nie jest cały czas ale jest zawsze, choć brzmi to tak strasznie paradoksalnie.
Przyjacielem z którym spędzasz parę godzin na skype grając w gry, słuchając muzyki, wspólnie oglądając te same kabarety,

Jestem na prawdę szczęśliwa mając go tak blisko, a zarazem tak daleko.
Cenię to co jest między nami jak mało którą znajomość, bo wiem.
Wiem jak mało osób potrafi żyć w zgodzie i na prawdę być blisko po związku.

Nie mogę się doczekać aż za tydzień ten Pan, po raz pierwszy zawita w moim mieszkaniu.
Przyjedzie do mnie.
Na cały dzień.

I teraz tak siedząc i pisząc tego posta patrzę na niego i czuję nieodpartą chęć przytulenia go i podziękowania mu za wszystko co robi choć jemu to wszystko wydaję się takie zwykłe i prozaiczne.
Na to czas przyjdzie za tydzien.

czwartek, 7 stycznia 2016

vcurv

doszłam do momentu w którym pękło coś.
we mnie. 
ktoś swoją zaskakująco dużą ignorancją i egocentryzmem zgasiło we mnie chęci pomocy.

nie wymagać a jednak wymagać.
odpuszczam bo "wszystko okej", trochę luzuje rozmowy i spotkania - źle
daje tej osobie swój czas, energie, moje myśli i opinie na dane tematy - jeszcze gorzej

dostać opierd.l za próbę, chęć pomocy - NO TEGO JESZCZE NIE GRALI!
Proszę państwa, jakiś daremny komedio-dramat.

Sama przeżyłam sporo. Dziś stojąc na śniegu, rozglądając się w koło pilnowałam powrotu osoby która doprowadziła mnie do dawno niepamiętanej złości. Żeby sama nie została w tych ciemnościach w niebezpiecznym miejscu. Mimo że wewnętrznie targało mnie. Przypomniały mi się wszystkie ciężkie przeżycia. Kiedy nie miałam motywacji, kiedy patrzyłam w sufit bez sensu nie odzywając się, kiedy płakałam niemalże co noc, kiedy każdy sen był koszmarem, budził mnie z potem, szlochem lub bezdechem. Kiedy nie chciało mi się żyć. Kiedy wewnętrznie byłam martwa. Kiedy poduszką dusiłam się, żeby nikt nie słyszał moich łez. Żeby nikt się nie martwił. Przecież to niczyja sprawa. Sama sobie nie radzę więc tym bardziej ktoś sobie ze mną nie poradzi. 
Nieskończona nie do opisania pustka wewnętrzna. Gdzie przed sobą widzisz nic. Takie nic które oddzielało mnie od wszystkich wokół. I im dłużej byłam w tej pustce i myślałam o tej ciemnej odchłani, jak nisko jestem i jak bardzo opadam, tym bardziej ją pogłębiałam i okazywało się, że da się niżej upaść z jeszcze większym wcześniej niemożliwym do wyobrażenia bólem.

Pewnego dnia zrozumiałam, że jeśli sama o siebię nie zawalczę nikt tego za mnie nie jest w stanie zrobić. Nikt nie wygra za mnie mojego życia. Każdy może sugerować coś, lub mówić nawet proste, niemalże zawsze brzmiące jak kłamstwo "wszystko będzie dobrze". Póki sama nie wezmę się w garść, będę coraz bardziej i bardziej opadać na dno. 
Wtedy dopiero zobaczyłam, jak silna w mojej bezsilności jestem. Jak bardzo zależy mi by życie wyglądało inaczej. Bym była szczęśliwa bez kogo kolwiek. tak po prostu ze sobą. miło spędzać czas z ludźmi, ale nie sprawiać by czlowiek stawał się obowiązkowym warunkiem by spełnić moją definicje szczęścia. Tak jak zawsze dla innych,  stać się dla siebie samego poszukiwaczem choćby najmniejszych plusów każdego dnia. 

Wygrałąm walkę o siebie. 
Choć nie jest to jej koniec, zarówno wzlotów jak i upadków pewnie będzie mnóstwo, to wiem, że już jestem silna. Tą siłę poprostu trzeba szlifować, Bo zrozumiałam, aby narysować coś czasem trzeba naostrzyć ołówek, by mieć później lepsze efekty.

Ah~! miłość do przenośni chyba nigdy mi nie minie.
Tak jak miłość do spędzania prawie każdej wolnej chwili w łóżku, lub na robieniu innych rzeczy które od lat sprawiają mi przyjemność.

Przykro mi, że nikt nie pozwala sobie pomóc. Wszyscy oczekują złotego rozwiązania, poprawienia się stanu od tak, pstryknięcia palcami i po sprawie. Nie oszczędzając pretensji do ludzi wokół i całego świata jak to jest źle i niedobrze.

Dosyć infantylne.
Dosyć nie poradnie. 
Dosyć leniwie.
Dosyć ustępliwie.
Dosyć słabo. 
Dosyć żałośnie.

a to wszystko siedzi w psychice. ale jak ktoś się uprze to nic nie zrobisz bo przecież nie wie co zrobić ale i tak wie lepiej.

I takie miękkie wewnętrznie istnienie jest w stanie vcurvić człowieka, jak mało kto.
Tym swoim nie chceniem i lenistwem. bo to tylko kwestia tych dwóch czynników.
może jeszcze niedojrzałości.
czuć się dorosłym nie zachowując się jak dorosły-ironia lvl. hard

a teraz koniec vcurva
 
teraz czas na dalszą kontemplacje naszego marnego jutrzejszego losu z jedynym prawdziwym Baronem grupy czwartej.

elo.

sobota, 19 grudnia 2015

miły dzień.
naprawdę miły. 
w końcu wypoczęłam. 
i powtórzyłam wieczorną wakacyjną tradycje.
to był naprawdę miły dzień. 






Zaskakujące... nie pamiętam, kiedy ostatnio znalazłam czas, żeby napisać tu coś o tematyce innej niż smutna...